Zaczynam warsztat dla klienta. Firma 1000 osób produkująca oprogramowanie na zamówienie. Super zespół. Wspaniała kultura. Firma jest z Europy. Ma świetne produkty i usługi w portfelu.

W spotkaniu bierze udział 30 osób. Jest z nami także Amerykanin, którego poprosiłem o udział w spotkaniu. To człowiek, którego znam od 10 lat. Wiem, że dałby mi klucze do swojego mieszkania. Zaufany.
Zaczynamy warsztat. W pokoju cyfrowym na platformie cyfrowej Teams jest nas trójka. Amerykanin, ja i mój współpracownik, także Amerykanin. Zanim zaprosimy resztę, jeszcze sobie we trójkę omawiamy szczegóły. W poczekalni 26 osób ze strony klienta. Amerykanin zaczyna przepytywać mojego współpracownika i lekko sugeruje mu współpracę.
Pierwsza myśl!? Co on wyprawia, na moich oczach przekonuje „mojego” człowieka do współpracy?
Druga myśl — chwilka, jesteś w USA…
Po pięciu latach w USA nie jestem zdziwiony. To, co my nazywamy agresywnym podejściem lub bezczelnością w kraju gwiazd i pasków jest normalnością.
Amerykanin działa według litery — Dbam o swoje i pytam o to, o co chce ….